Dwa dni to duzo czasu. Zwlaszcza jesli spedza sie je lezac w lozku, w goraczce, tracac i odzyskujac przytomnosc. Chcialabym moc napisac, ze te powyzsze byly wynikiem jakiejs szlachetnej, tropikalnej choroby i w ten sposob zyskac wierne grono wielbicieli i wspolczujacych, ucinajac jednoczesnie wszelkie dywagacje. Ale niestety. Prawda jest duzo bardziej przyziemna i zupelnie niechwalebna...Dwa dni temu wieczorem wymyslilysmy z Bee, ze idealnym pozegnaniem bedzie wspolne kolacja, ktorej glownym daniem mialaby byc happy pizza. Moja swieta naiwnosc nie chciala uwierzyc ze "happy" to naprawde dodatek w postaci marihuany, kladziony na pizze zamiast oregano. No wiec swieta naiwnosc bardzo szybko i bolesnie przekonala sie, ze owszem, w tym kraju jest to zupelnie legalne i ze kucharz mial bardzo chojna reke tego wieczora...To co bylo zabawne na poczatku bardzo szybko przerodzilo sie dla mnie w dwudniowa walke o pozostanie przy zmyslach (jakichkolwiek, bo o zdrowych nie moglo byc mowy).
Ludzie powiadaja, ze wszystkiego trzeba w zyciu sprobowac choc raz. No wiec dobrze, veni, vidi i nigdy wiecej. Happy pizza jest dla mnie od dzisiaj oficjalnie na liscie glupot niedozwolonych pod zadnym pozorem. Z pewnoscia nie bede za nia tesknic.
Nie pamietam, jak udalo mi sie w takim stanie spakowac w 5 minut , ale kiedy tylko dowiedzialam sie ze za chwile odjezdza taksowka do Kampot, bylam gotowa. Taksowka to w Kambodzy zupelnie inna instytucja niz ta, do ktorych my jestesmy przyzwyczajeni. Zaplacilam swoje 5 dolarow, plecak wrzucilam do bagaznika i cala zadowolona czekam az ruszymy. Jest nas juz 5 osob razem z kierowca. wiec mysle sobie: wiecej sie juz nie zmiesci, napewno zaraz jedziemy! Na co kierowca zdziwiony moim pytaniem: czekamy jeszcze na 2 osoby, nie wiadomo jak dlugo, moze ze godzine pojedziemy.
7 osob?? Godzine?? Kierowca cierpliwie tlumaczy: no tak: 2 na przednim siedzeniu i 4 z tylu. Plus worki z ryzem, cementem, opona do traktora...Brakowalo nam tylko kurczakow w klatce i swini w kawalkach... Ale tym razem skonczylo sie na 7 osobach, zywy inwentarz w postaci zwierzat domowych zostal mi oszczedzony. Na inna okazje, tego jestem pewna.
Dojechalismy do Kampot i stad wyruszylam w poszukiwaniu najblizszej swiatyni buddyjskiej, gdzie jak mowil mi Wania, zawsze mozna zostac na noc za darmo. Nie uszlam pieciu krokow, kiedy zatrzymal sie mlody mezczyzna na rowerze i pyta mnie:
-Dokad idziesz? Tu w okolicy nie ma zadnych hosteli, tu nic nie ma!
-Nie szkodzi, i tak mnie nie stac na hostel, szukam swiatyni buddyjskiej, chcialam tam zostac na noc...
-Oj, ale to moze byc klopot, kobietom nie wolno przebywac razem z mnichami...
Dlaczego mnie wczesniej nie oswiecilo, ze jest zasadnicza roznica pomiedzy mna i Wania? On jest MEZCZYZNA!
Swietnie, mysle sobie, bede dzisiaj spala w krzakach. Jestem wciaz tak zmaltretowana, ze nie mam nic przeciwko. Krzaki, nie krzaki, byleby komary sie mna nie interesowaly.
-Jak chcesz, to mozesz spac u mojej rodziny. Nasz dom jest maly i prosty, wszyscy spimy na podlodze, ale jesli ci to nie przeszkadza to zapraszamy.
Gdyby nie zostalo to odebrane w dwuznaczny sposob, podnioslabym tego goscia do gory wraz z jego rowerem i usciskala tak mocno jak tylko by mi ta nieywgodna pozycja na to pozwalala...Podloga w przyjaznym domu? A czego wiecej mi potrzeba?
Ki, bo tak mial na imie moj dobroczynca oddal mi jeszcze swoj rower, zebym mogla przyjechac do kawiarenki internetowej i Wam o tym wszystkim opowiedziec. A rano dostalam dwie kromki chleba na droge i znow ruszylam przed siebie. Fantastyczny, silny i cieply wiatr rozwial wszystkie moje watpliwosci...