Dzis rano obudzilismy sie wczesnie, okolo 7, bo powiedziano nam na przystani ze lodz do Luang Prabang odplywa o 8:30. Spakowalismy wiec gratyi ja z Rafaelem i Stefkiem poszlismy na porzadne sniadanko z pyszna kawka (juz laotanska, ale w smaku bardzo przypominajaca wietnamska). Prawdziwie francuski poczatek dnia, tylko nam bagietek i muzyki brakowalo. I jakichs schodow na paryskim Montmartrze...
Wrazenie bylo surrealistyczno-bajkowe. My- mala, napredce stworzona rodzina podroznikow, przy malym, drewnianym stoliku przykrytym kraciasta cerata, zajadamy nalesniki, ktore bardzioej przypominaja ciasto, wiec maczamy je w kawie...Otaczaja nas potezne, dramatyczne szczyty, ktore co chwile zmieniaja twarz: w sloncu pokazuja usmiech i zaproszenie do wspinaczki, ale kiedy spada na nie niespodziewana, poranna mgla pokazuja nam kly i odstraszaja dzikoscia i niedostepnoscia...
Po sniadaniu leniwie wloczymy sie noga za noga przyjrzec sie blizej tej czarujacej wioseczce, jaka jest Nong Khaw. Jest malutka, wszystko co posiada to kilka domow, pare guest housow, wszystko wokol jednej drogi. Oraz most. Wokol niego i rzeki koncentruje sie zycie. Tak jak to wszedzie w Laosie.
Znalezlismy tez cos, co wygladalo na pagode, ale mielismy spore watpliwosci, bo nad wejsciem znow znalazlam te dziwne obrazy przedstawiajace cos, co my katolic nazwalibysmy koncem swiata. Okrucienstwo na nich przedstawione zupelnie nie zgadzalo mi sie z pokojowym charakterem buddyzmu...
Widzielismy kobiete, ktora pieczolowicie wyklepywala cos zielonego. Kladla na tym czosnek i papryke, a pozniej wystawiala to na slonce zeby sie suszylo. Wygladalo to tak dekoracyjnie i slicznie ze mielismy watpliwosci czy to makatka na sciane czy kolacja :o)
Na lodz wsiedlismy o 11 (to taka laotanska 8:30)...Podroz do Luang Prabang zajela nam 5 godzin. Ale jakich godzin! Plenelismy meandrujac miedzy poteznymi szczytami, pionowe sciany zdawaly sie wyrastac z wody, nieprzebyta dzungla, ktora zazdrosnie strzeze swoich tajemnic...Kto wie co tam w niej drzemie? Plemiona, ktore nie kontaktuja sie ze swiatem? (bo po co?). Nieznane gatunki roslin, ktore byc moze nigdy nie zostane odkryte i nazwane?
Niech tak zostanie...