Ach więc tak się to zaczyna...Tak się zaczyna podróż dookoła świata i dookoła siebie...Spodziewałam się jakichś fajerwerków, trzęsienia ziemi, lub choćby podłogi pod moim łóżkiem, tego że świat jakoś ten fakt odnotuje. A tu taki po prostu mały, prywatny początek, z krótką listą rzeczy "do zrobienia", "do kupienia" i "do zapomnienia". Zauważyłam, że ta ostatnia coraz bardziej się wydłuża i jestem z tego dumna. Bo moją największą obawą w związku z tą podróżą był mój lęk przed ogromem spraw, które trzeba będzie mieć na uwadze. I myślę, że taki właśnie ogrom większość ludzi powstrzymuje przed spełnianiem marzeń, przed podróżami, przed życiem, po prostu. A tu się okazuje, że wiele rzeczy można spokojnie dodać do listy "do zapomnienia", spakować plecak, otworzyć drzwi, zamknąć je z drugiej strony i skierować się w stronę, z której świeci słońce. I tak właśnie zamierzam zrobić. Czas odlicza się już w dniach...
...a póki co zostałam zmuszona (sic!) do zrobienia imprezy pożegnalnej, wszyscy nagle nabrali ochoty by udzielić mi kopa na szczęście w miejsce gdzie moje plecy kończą swoją szlachetną nazwę... I kiedy się obudziłam, dookoła mnie nagle było 30 osób, każdy nosił na sobie coś bardzo nie do pary, nieodpowiedniego do pogody tudzież głupiego, po prostu (kilty, klamerki na włosach, stroje plażowe, sprzęt do wspinaczki, okrycia głowy nie przystające ani do ery ani do sytuacji)
Ilość przyniesionych butelek pominę milczeniem bo w tym wieku się już o takich rzeczach nie mówi...
A oto oni, młodzi nienasyceni, podróżnicy, szaleńcy oraz elementy bliżej niezidentyfikowane...