Autobusowa podroz do granicy byla istna droga do piekla. Ile to juz razy tak wlasnie nazwalam rozne odcinki tras w tej mojej Azji? 35 kilometrow do granicy zajelo...2 godziny. Wystartowalismy o 5:30 tylko po to zeby po jakichs 20 minutach zatrzymac sie gdzies w polu i czekac. Na co? NIkt nie wiedzial. W Laosie duzo sie czeka. Zadne teorie nie sprawdzaly sie. Nie czekalismy ani na nikogo kto sikal, palil papierosa, pil kawe czy jadl sniadanie. Nie czekalismy na nowych pasazerow ani na zbawienie. Czekanie wygladalo tak, ze Wietnamczycy wysiedli z autobusu, usiedli na ziemi przy autobusie i tak, bez ruchu i zadnej aktywnosci siedzieli jakies pol godziny, po czym, jak na komende wstali, wsiedli do autobusu i pojechalismy dalej! Smialismy sie z reszta westernersow, ze czekalismy az sie rozjasni. Po jaka cholere wiec wstawalismy z lozek o 4:30 zeby zdazyc na autobus o 5:30??? A kto to wie... Taka pewnie odpowiedz bym otrzymala od wspolpasazerow, gdybym tylko mogla sie z nimi skomunikowac...
Na granicy stalismy kolejna godzine, i pozniej nastepne 75 km zajelo nam jeszcze 4...
Siedzenia na glowach innych pasazerow, wachanie czyichs stop, pach i innych czesci ciala, ciagle trabienie kierowcy, plucie z wydawaniem obrzydliwych dzwiekow oraz karaoke z glosnikow nie robia juz na mnie wrazenie. Do perfekcji doprowadzilam sztuke medytacji i buddyjskiej cierpliwosci. Po prawie miesiecznym pobycie w Wietnamie trudno mnie wyprowadzic z rownowagi. Dajcie mi wiecej! ;o)
Dojechalismy do Muang Khua, i zabawilismy tam tylko tyle czasu ile bylo potrzebne aby wykombinowac sobie lodz do Nong Khaw. I tu poraz kolejny moje zdolnosci planowania finansow doprowadzily mnie do cokolwiek zabawnej sytuacji, w ktorej bylam “utknieta” na prawdziwym koncu swiata, jakim jest polnoc Laosu, bez mozliwosci ruszenia sie w jakakolwiek strone. Zapomnijcie o bankomatach,bankach, Western Union czy punktach wymiany walut! Muang Khua jest malenka wioseczka, ktorej zycie koncentruje sie wokol rzeki, tu sie splawia towary, tu sie kapie, pierze, lowi ryby i kapie. Poza tym jest kilka sklepikow i palm. To tyle. Do najblizszego bankomatu tudziez cywiilizacji w pojeciu zachodnim bylo jakies 100 kilometrow.
Z pomoca przyszli mi Rafael i Steph, dwoch Francuzow z ktorymi podrozowalam w autobusie do granicy. Jednak co europejscy dzentelmeni to europejscy dzentelmeni!
“Nie ma sprawy, dziewczyno, kupimy ci bilet i splawimy sie razem do Nong Khaw, pozniej do Luang Prabang, tam bedziesz mogla wymienic kase i nam oddac. Ale to oznacza ze jestes na nas skazana przez najblizsze 3 dni!”
Zabrzmialo jak grozba a okazalo sie przecudownymi 3 dniami spedzonymi z fantastycznymi goscmi, rowniez bedacymi w podrozy dookola swiata...
Moje pierwsze wrazenie Laosu? Oslupienie, niedowierzanie, zachwyt. Wydaje sie nieprawdopodobne, ze kraj bedacy tak blisko rozturyzowanego Wietnamu jest tak kompletnie rozny od niego! Setki mil dzikiej, nieprzebytej dzunglii porastajacej dziewicze szczyty, nieodkryte jaskinie, niedotkniete ludzka reka szlaki...Prawie nie istniejaca turystyczna infrastruktura, swiety spokoj i cisza. Raj. Tak rozumiem raj...
Nieskonczone mozliwosci, niekonczaca sie przestrzen, zielonosc, gory i mgly..
Tego chyba cale zycie szukam.