Geoblog.pl    BezDrogowskazu    Podróże    Autostopem dookola swıata    "This could be heaven or this could be hell..."
Zwiń mapę
2009
02
sty

"This could be heaven or this could be hell..."

 
Kambodża
Kambodża, Sisobhon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12073 km
 
Pisanie na kolanie w autobusie na kambodzanskiej drodze. Zglosze petycje o uczynienie z tego dyscypliny olimpijskiej. W pelni na to zasluguje.

Od momentu kiedy postawilam pierwszy krok po drugiej, kambodzanskiej stronie granicy w glowie slysze ciagle ten jeden wers z “Hotelu California”:
“I was thinking to myself: this could be heaven or this could be hell…” Nie moge sie pozbyc tego echa z mojej glowy, spiewa za mna, przede mna…
Takie jest moje pierwsze, kambodzanskie wrazenie. Uczucia? Strach glownie. Niedowierzanie jeszcze samej sobie, ze ja naprawde robie to sama. Podroz przez Kambodze. Nie wiem, jaki bedzie Wietnam i Laos, ale Kambodza poki co nadala tej podrozy zupelnie nowego znaczenia i kolorow.
Turcja byla takim drugim domem, z dwoma tatusiami, bezpiecznym, cieplym. Domowe obiadki, wieczorne rozmowy do pozna i duzo wina.
Bangkok byl ekskluzywny, high-lifowy, wygodny. Na kilka dni stalam sie tajska ksiezniczka, ktorej wszystkie potrzeby i marzenia spelnialy sie szybciej niz sama zdazyla pomyslec.
Phuket z Johnnym byl bajkowo-surrealistyczny. Dobry, bezpieczny, przyjacielski, z mala szczypta filozofii do smaku. Wyspa Racha byla sielska-anielska. Taki wysniony raj z dziecinnych fantazji. Wolna, odjechana, z rosyjskim zaspiewem i mnostwem slowianskiej fantazji…
Kambodza jest inna. Jest pierwszym krajem, gdzie jestem naprawde sama ze soba. Zdana na wlasna sile i pomyslowosc (tudziez ich brak). Nie mam hosta, nie mam domu i nie rozumiem jezyka, ktory rozbrzmiewa wokol mnie. I wzajemnie, to "wokol" kompletnie nie rozumie jezyka, w jakim mowie ja. Po przekroczeniu granicy w ciagu sekuny znalazlam sie w swiecie kurzu, halasu i chaosu. Nic nie przypominalo czegokolwiek co znam. BYlam glodna, spragniona i wlasnie dostalam miesiaczki. Napoje, jakie widzialam wystawione na drodze byly jakas szara, nie moge sie oprzec wrazeniu ze zakurzona, ciecza w butelkach po Coca-Coli, nie wiem ktorego sortu. Z jedzenia widzialam tylko insekty w formie suszonej, prazonej i pieczonej. Podpasek nie widzialam wcale. Wedrowalam wiec przed siebie, w kierunku, w jakim, mialam nadzieje, znajdowalo sie nastepne miasto (?)- Sisophon. Proby zatrzymania jakiegokolwiek pojazdu spelzaly na niczym. Juz wiedzialam, ze tutejsi kierowcy nie wiedza o co mi chodzi. Dlaczego macham reka? Trzeba mi odmachac? Dlaczego po prostu nie wsiade na taksowkowy motor? Dlaczego jestem sama?
Na odsiecz znowu ruszyl mi policjant. Policja w Azji to chyba moje przeznaczenie... Zatrzymal pierwszy pojazd jaki sie nadarzyl (ten to ma wladze!) i nakazal (sic!) biednemu kierowcy zawiezc mnie do Sisophonu. Pol godziny pozniej bylam na miejscu. Czyli w ciemnej dziurze, pozbawionej swiatel, gdzie kazdy widzial tylko moja biala skore i dolary w kieszeni. Zostalam wrobiona w najparszywszy guesthouse w calym miescie. I znowu slysze w mojej glowie te piosenke: "You can check out any time you like, but you can never leave..."
Ciemna nora bez okien, z lazienka w postaci prysznica oslonietego tylko z trzech stron, z przegnitymi deskami zamiast podlogi. Z tej czwartej, nieoslonietej strony wlasnie nadszedl niespodziewany atak w momencie, kiedy sie go najmniej spoedziewalam. Chociaz takich rzeczy chyba nigdy nikt nie powinien sie spodziewac...BYlam naga i probowalam wziac prysznic. W ciemnosci zobaczylam czyjas gebe, ktora po prostu tkwila tam i gapila sie na mnie, jak gdyby nigdy nic. Za chwile geba zaczela wydawac odglosy, ktore wskazywaly na to ze stalam sie dla niej obiektem do masturbacji! Jedyna rzecz, jaka moglam sie bronic byl prysznic, ktory dzierzylam w rece. Zaczelam wiec wrzeszczec (po polsku chyba i bardzo niewybrednie) i skierowalam wsciekly strumien wody prosto w te gebe. Geba zniknela. Ubralam sie najszybciej jak umialam i ucieklam do pokoju. Zamknelam sie od srodku i probowalam ochlonac. Chwile pozniej uslyszalam najpierw delikatne pukanie i niesmiale: hello, I want meet you, open door! Na moje "please go away" gosc zaczal smielej i glosniej pukac. A na moje "leave me alone"- szarpac klamka i walic do drzwi. Tylko zardzewiala zasuwka oddzielala mnie od niego. Wybor mialam nastepujacy: albo udawac ze go tam nie ma, pojsc spac i modlic sie, ze w nocy gosc nie zbierze sie na odwage i nie wlamie mi sie do pokoju. Albo liczyc na to ze to tylko jakis nedzny, podpity tchorz, ktory postanowil poprobowac swojego szczescia i ktorego uda mi sie odstraszyc krzykiem i, mialam nadzieje, wzrostem. Zwazylam moje opcje i gwaltownie otworzylam drzwi. Za nimi stal jakis nedzny kurdupel, siegajacy mi moze do ramienia. Patrzyl na mnie tak, jakby to byla najbardziej oczywista rzecz na swiecie, ze skoro jestem biala i jestem w jego miescie to daje mu to prawo do tego co wlasnie robi. Dawno mnie tak nikt nie wyprowadzil z rownowagi. Zaczelam krzyczec, kazac mu sie wynosic. Stal tam, mamroczac cos i ani myslal sie ruszyc. Popchnelam go wiec w kierunku, w ktorym chcialam zeby sobie poszedl. Zero reakcji. Postanowilam sie wiec odwolac do jakiejs zbiorowej odpowiedzialnosci i norm i zaczelam romic zamieszanie. Z pokojow zaczeli wygladac ludzie, z restauracji goscie i wlascicielka tego piekla. Widzialam ze nie bardzo obchodzil ja moj los i nie kwapila sie zeby interweniowac. Krzyczalam wiec dalej. Az w koncu, chyba ze strachu przed utrata reputacji (czego?) zdecydowala sie podejsc i kazala gosciowi sobie pojsc. A mnie po prostu wepchnela do mojego pokoju i zamknela drzwi. To tyle na temat obslugi gosci, standardow i bezpieczenstwa samotnej kobiety w Kambodzy.
Poki co mysle, ze jestem zwyczajnie glupia, ze jestem tu sama.

Rano, kiedy obudzilam sie w tej norze bez okien, z gorzkim wspomnieniem minionego wieczoru poczulam sie chyba najbardziej samotna, od kiedy zaczelam te podroz. Pomyslalam sobie: Boze moj, co ja tu robie?? Zebralam sie, tak szybko jak umialam, zaplacilam 5 dolarow i znalazlam sie w autobusie do Phnom Penh. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony wiem, ze moja potrzeba bezpieczenstwa i wzglednego komfortu zostala zaspokojona. Z drugiej jednak czuje, ze ta Kambodza przecieknie mi przez palce i szybe autobusu, jesli jej na to pozwole... Musze cos postanowic.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
BezDrogowskazu
Joanna Dziubińska
zwiedziła 6% świata (12 państw)
Zasoby: 53 wpisy53 141 komentarzy141 427 zdjęć427 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.11.2008 - 14.02.2009
 
 
15.01.2007 - 29.01.2007
 
 
24.03.2006 - 17.04.2006