Drodzy moi oddaleni!
Obiecanych opowiesci malezyjskiego stracenca ciag dalszy:)
wrocilam wczoraj z wysepki Sipadan, wrazenia iscie
Robinsonowsko-Cruzowskie, piekne nurkowanie, fenomenalne zdjecia i
niestety, fatalne poparzenia sloneczne. Zapomniec mozna o filtrach
znanych
nam w Europie, tu numery powinny sie chyba zaczynac od 250:)
Towarzyszem mojego snurkowania byl olbrzmi zolw. Po prostu cudowny! Taki
powolny elegancik. Plywal sobie jakby od niechcenia, popatrywal na mnie
ciekawie, flirtowal ze mna zanurzajac sie glebiej i glebiej. wiedzial ze
ja nie polyne za nim..a kusilo tak bardzo...ten wielki blekit pod moimi
stopami, kryjacy zpaowiedz jeszcze wiekszych i czarow i moj zolw,
zapraszajacy jakby do swojego swiata. mialam ochote krzyknac za nim:
hej,poczekaj, nie plyn glebiej, ja nie moge za toba!
i przypomniala mi sie scena z "Big blue", kiedy (jak on ma na imie?)
plynie tam skad juz nie wroci i to jest to czego wlasnie chce. teraz juz
mi sie nie wydawalo to takie niedorzeczne...