Wasza Prywatna Agencja Podroznicza wita ponownie! Wrocila wlasnie z buszu
i
nie zdazywszy sie wykapac-nadaje specjalnie dla was na zywo! (no, na pol
zywo...;)
Sri Aman, ktorys dzien kwietnia:
Dzien sie konczy, noc za chwile zgasi ostatnie swiatla, zasniemy pewnie
snem kamiennym po tym cosmy przez te ostatnie dwa dni przezyli...Ale
jeszcze spedzimy ze soba te kilka chwil wieczornych, wiec siedzimy tak
razem: ludzie z plemienia Iban i my- zbieranina podroznikow z calego
swiata. Jest Polska (aplauz prosze, jestem pierwsza Polka jaka widza w
zyciu, nie potrafia nawet wymowic nazwy naszego kraju), mamy Australie,
Norwegie i Gwatemalskiego Izraelczyka, ktorego przebrali wlasnie w
tradycyjny stroj wojownika Iban i ktory twierdzi ze to jego alter ego:)
Siedzimy na podlodze w ich domu, tzw. longhousie. To przedziwna,
tradycyjna dlugasna drewniana konstrukcja wzniesiona na palach,
podzielona
na wiele gospodarstw. Rodziny mieszkaja w osobnych "mieszkaniach", ale
laczy ich wspolny korytarz i wiezy krwi, bowiem wszyscy mieszkancy sa w
jakis sposob ze soba spokrewnieni. Domy te pamietaja jeszcze czasy
headhunterow, Ibanskich wojownikow, ktorzy holdowali bardzo prostej
zasadzie, ktora, przyznam szczerze-pod wplywem zbyt duzej ilosci wina
ryzowego zbanalizowalismy wspolnie jako: "no heads-no sex";) Ibanowie
bowiem polowali na ludzi z innych plemion (swoich rowniez- czego
dowiedzialam sie z rozmowy) pozbawiali zycia i stosujac skomplikowane
metody preparacji- pozbawiali czaszki ciala, oczu i innych czesci, po
czym
wieszali, jak sie to u nas mawialo "nad powala". Im wiecej czaszek, tym
wieksza wladza i ranga wojownika. Przekladalo sie to bardzo prosto na
powodzenie u kobiet. Iban taki mogl wowczas ubiegac sie o wzgledy swojej
wybranki. Hm...panowie, a moze by tak to do Europy..?;)
Siedzimy wiec, mezczyzni z krzyzowanymi nogami, kobiety niestety w mniej
wygodnej pozycji- nozki na bok. Boli jak cholera, ale staramy sie nie
odstawac. Rowniez z piciem tegoz ich wina i tancami, Ibanowie bowiem to
plemie imprezowe a dumne, wiec przytargali swoje tradycyjne instrumenty
muzyczne oraz nie wrozaca niczego dobrego ilosc wina ryzowego i impreza
zaczyna nabierac tempa. KObiety zachecaja do picia (co za porzadek!)
stosujac specjalne zaspiewki. Przysiadaja sie do ciebie ze szklaneczka i
patrzac ci prosto w oczy zaczynaja zawodzic. A kazde zawodzenie inne i
skierowane tylko do ciebie! Raz zawodza o tym, ze masz takie piekne oczy
ze MUSISZ z nia wypic, raz spiewaja o wolnym ptaku...a Ariela przyspiewki
nie chcieli nam przetlumaczyc!:))
Potem zachecaja nas zebysmy sprobowali tanca ich wojownikow, zajecie
nieproste, a wygladamy przy tym jakos tak dziwnie pokracznie, podczas gdy
oni tanczac- tak dumnie i pieknie!
Dlugo siedzimy w te noc, wino sie powoli konczy, my szybciej:)Rano
wrocimy
do cywilizacji, dziwnie niechetnie...I dlugo bedziemy pamietac to co
mielismy szanse zobaczyc i przezyc.
Pierwszego dnia wybralismy sie z Ibanami na nocne lowy. Dzungla noca to
cos nieprawdopodobnego! Zyje jak centrum Londynu o 13 w poniedzialek!
Dzungla nawoluje, gada, spiewa, krzyczy, piszczy i trzeszczy. Dzungla
podstawia ci haka na prostej drodze, wciaga cie w moczary, wabi do
strumieni i smaga po twarzy. Nie oddaje latwo swoich tajemnic, o nie! Dla
mnie byla jak spiew syren- masz ochote zamknac oczy i pojsc za wolaniem.
Mezczyzni i kobiety lowia razem. zarzucaja siec i wyciagaja wszystko to co
da sie zjesc: ryby, kraby, zaby- to co rzeka zechce im tej nocy oddac. My
siedzimy w ciemnosciach i czekamy, nasluchujac ich nawolywan i pospiewywan.
Jak sie czlowiek mocno zaprze i porozmawia ze soba to mozna udawac ze sie
nie czuje tych wszystkich ugryzien, uszczypniec i Bog wie czego jeszcze:)
(mowie o insektach, nie o Ibanach rzecz jasna;)
Do "domu" wracamy spoceni, zmeczeni i umazani blotem po pachy. I nie jest
to bynajmniej poetycka metafora.
Kolejny dzien przynosi ze soba kolejne ekscytacje. Ibanowie postanawiaja
przegonic nas po dzungli i pokazac jak to oni sie zabawiaja. Pomysl
przedni, alternatywa dla naszego nudnego kina czy piwa w knajpie:)
realizacja przekracza moje najsmielsze oczekiwania. "Przedzieranie" to
dobre slowo, szlak wyznacza sie na swiezo, maczeta. czasem wypadnie pod
gore, czasem przez rzeke, pionowe skaly tez sie znajda:) na poczatku
przeskakuje strumienie, podpieram sie kijem i jestem dama. potem mowie
sobie "a do diabla", kij mi sie juz nie przyda a buty musza przestac byc
wodoodporne, bo linia wody bedzie siegac i tak duuuuo powyzej kolan:) i tak
sobie czlapiemy- ja i moje butki z zawartoscia 3 litrow wody- bosko!
I nagle posrodku dzungli wyrasta potezny wodospad. dostajemy sie do niego
wspinajac sie po skalach i...po ramionach wspoltowarzyszy- inaczej sie nie
da. I tylko z podziwem spogladam na naszych Ibanow, ktorzy smigaja boso,
bez zadnego wysilku. "Piknik pod wiszaca skala"- przychodzi mi na mysl.
Siadamy bowiem wysoko na skalach, nad nami kolejne. Pieczara jest obszerna,
pomiesci nas wszystkich. Siedzimy przy ogniu, popijamy winko i komunikujemy
sie ze soba, bo rozmowa to za duzo powiedziane. jak to dobrze ze Ariel mowi
w bahasa malaysia! W saganku gotujemy ryz i ryby, zjemy je z olbrzymich
lisci, palcami. fantastycznie- zadnego zmywania, ten zwyczaj zdecydowanie
powinien wejsc do kanonow europejskich!:)
A potem zaczyna sie dziwny ruch- Ibanowie smiejac sie i krzyczac pedza w
dol po skalach i skacza prosto w ten wodospad! jeszcze nie wiem co mnie
czeka, jeszcze nie dowierzam...ale oni nam nie podaruja- zaciagna nas na
sam brzeg tych skal i...zamykam oczy i skacze, modlac sie o gleboka wode.
Wszyscy ladujemy w wodospadzie, w ubraniach. jest fantastycznie!
Wracamy mokrzy i pijani winem ryzowym, co czyni wspinaczke jeszcze
bardziej interesujaca:)
Nie zastanawiamy sie z czego sklada sie kolacja, podana na podlodze w
kuchni. nawet jesli pachnie dziwnie i wyglada nieznajomo- pochlaniamy ja w
tempie olimpijskim i prosimy o jeszcze.
W nocy snic nam sie beda olbrzymie drzewa...