Geoblog.pl    BezDrogowskazu    Podróże    Borneo Escape    O złodziejkach i lśnieniu
Zwiń mapę
2006
10
kwi

O złodziejkach i lśnieniu

 
Malezja
Malezja, Kuching
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13881 km
 
Drodzy,
Moje listy i moje kroki juz coraz blizej Europy, coraz blizej domu,
gdziekolwiek to jest. ale jeszcze wam opowiem o zielonej dzunglii, niech
i
wam sie przysnia ogromne drzewa i kolorowe ptaki. albo malpy-zlodziejki:)

a bylo tak:
Do Kuchingu, znajdujacym sie juz na samym poludniowo zachodnim krancu
Borneo docieramy w czworke (Rachel, Anna, Ariel i ja) wyrabanym w kosmos
nocnym autobusem. kosmicznosc jego polega na nieadekwatnym do biedoty
otoczenia luksusem: mala ilosc skorzanych siedzen typu: fotel prezesa,
klima lepsza niz w palacu prezydenckim w srodku lipca oraz ciezkie
aksamitne sztory z kutasikami (mam nadzieje ze uzylam poprawnie tej
staropolskiej formy:) w oknach. pol nocy nie moglam spac ze zdziwienia. a
drugie pol bo Ariel chrapal:)
skromne 12 godzinek i jestesmy na miejscu. szybki targ z taksowkarzem
(oglaszam, ze zmieniam zawod, zdecydowanie minelam sie z powolaniem!:)
i znajdujemy sie w Borneo B&B- milusim tanim hosteliku. Izraelsko- polska
czesc grupy zwala sie z jekiem na lozka i pograza w ciezkim letargu,
norwesko-kanadyjska wykazuje sie wiekszym hartem ducha i udaje sie na
rekonensans
otoczenia. i wlasnie w tym momencie pisania lisu uswiadamiam sobie ze
przenioslam sie w czasie i przestrzeni i pisze wam o czyms o czym juz
pisalam, mianowicie to wydarzenia jeszcze sprzed naszej wyprawy do
plemienia Ibanow. ale skoro mi to tak zgrabnie wyszlo to nie skasuje
tylko
zrobie duze hop w swoich ciezkich butach i opowiem co bylo dalej:))
wybaczcie mi- tropikalne slonce to naprawde zabojstwo dla mojej slabej
celtyckiej glowki;)

Po powrocie z dzunglii od Ibanow nasza ekipa rozdziela sie na oboz
polsko-izraelski oraz cala reszte swiata:) ta lepsza udaje sie do Parku
Narodowego Bako, ta gorsza zostaje w Kuchingu:)
Niebezpiecznie trzesacym sie autobusem docieramy z Arielem do Bako
Bazaar.
jest cieply wieczor, komary maja nas w nosie (dzieki Bogu ze nie my je!)
a
my
dowiadujemy sie na przystani ze nastepna lodz do samego Bako
bedzie...jutro rano. spalam juz w dziwniejszych miejscach, ale na
pomoscie
to mi sie naprawde nie usmiecha;) wiec szybka decyzja, szybka skromna
aprowizacja, rozmowa z miejscowym i za 40 ringitow czarterujemy sobie
lodz
na druga, lepsza strone.
plyniemy w zachodzacym sloncu, niebo koloruje sie na nieprzyzwoicie
piekne
kolory, wyciskam z mojego biednego canonka ostatnie poty zeby osiagnac
choc
polowe tego co widze naprawde. przez przypadek zanurzam lape w wodzie i
natychmiast podejmuje decyzje o nocnej kapieli w morzu. nie
przypuszczalam
ze woda morska moze byc taka goraca! docieramy do brzegu i w jednej
sekundzie zostajemy zaatakowani przez cholerny moskity, zaloze sie ze
czekaly na nas! a ja zapomnialam swojego magicznego repelentu- bedzie
bosko!
Bako powoli idzie spac, jutro jeszcze przed switem wszyscy tu obecni
wyrusza na bezkrwawe lowy, uzbrojeni tylko w aparaty i latarki. bo ten
moment przed switem kiedy jeszcze ciemno jest najlepszy zeby podgladnac
malpy Proboscis (nie wiem jak sie to tlumaczy, ale dziwnie kojarzy mi sie
z ksiedzem proboszczem, z reszta tak wlasnie wygladaja:) wystarczy
przejsc
sie po okolicy i wypatrzec ktore drzewo sie rusza.
Jemy skromna kolacje i zaciagam Ariela do morza. ma nieco oporow przed
zrzuceniem gatek ale widzac moje fruwajace po plazy czesci garderoby-
porzuca wstyd zachodniego cywilizowanego swiata i wskakuje w fale. Jak ja
dziekuje Bogu ze on bez okularow nic nie widzi!:)) I teraz powiem wam cos
w co jeszcze sama nie moge uwierzyc. Ogladalam kiedys pewien film, nie
pamietam tytulu ani o czym byl, ale pamietam jedna scene, holywoodzka z
reszta bardzo: on i ona, czarna noc, now i morze. chyba ich ostatnie
spotkanie. razem, nadzy wchodza do wody, zanurzaja sie i...dookola nich,
potegowane z kazdym ruchem, zjawiaja sie miliony lsniacych, srebrnych
drobinek. kiedy nurkuja w tym zywym srebrze, wyglada to tak jakby plywali
z samymi gwiazdami. kazde drgniecie dloni, kazdy ruch powoduje ze zjawia
sie ich wiecej i wiecej. scena powalila mnie wtedy pieknem i magia. i
kiedy wchodzilam teraz do wody, nad nami tylko rabek ksiezyca, ciemno
choc
oko wykol pomyslalam sobie: szkoda ze to byla tylko fikcja filmowa,
szkoda
ze to zjawisko nie istnieje w rzeczywistosci...Zanurzam sie w fale i na
przekor realnosci swiata uparcie wpatruje sie w ciemna wode. I nagle
pojawia sie pierwsza. za nia druga i trzecia i czwarta. przestaje liczyc
bo przy kazdym poruszeniu palca, dloni, stopy naplywaja ich tysiace.
gwiazdy. wygladaja jak gwiezdno-mleczna smuga ciagnaca sie za mna i
wszechogarniajaca mnie z kazdej strony. moja skora mieni sie diamentowo
kiedy wynurzam sie na chwile z wody. Ariel jest w szoku, ja chyba w
jeszcze wiekszym bo przeciez to zupelnie tak jak zobaczyc jednorozca- wie
sie ze to tylko basn i nagle okazuje sie prawda! Wiec przez te chwile
mojego zycia zylam w basni...
wracamy rozesmiani, rozgadani, zasypiamy szybko i budzimy sie wczesnie.
komary razem z nami. szybkie sniadanko, kawka i startujemy, mamy kilka
godzin zanim slonce zacznie bezlitosnie palic.
zanurzamy sie w dzungle. niemal natychmiast ogarnia nas zwyczajny tam
polmrok i wszystkie te glosy, gadania i spiewy. olbrzymia wilgotnosc i
wysoka temperatura, ktora przyprawia o zawrot glowy nie pozwalaja
zapomniec ze znajdujemy sie prawie na rowniku. poznaje zjawisko "...i pot
zalewal jej oczy...":) leje sie z nas strumieniami, wlosy oblepiaja nam
twarze- jestesmy prawdopodobnie powalajaco piekni! :)
szlak ktory ma zajac 3 godziny nam zabiera 5 bo ta dzungla to po prostu
orgia fotograficzna! nie wiem w ktora strone najpierw skierowac obiektyw,
nie chce stracic zadnego widoku a i tak wiem ze zobacze jakis niewielki
ulamek tego bogactwa. poza tym kilka razy gubie sie w jakichs krzaczorach
i lisciach. Ariel wyprzedza mnie o dobre kilkaset metrow, nie uslyszy
nawet mojego wolania. pieknie, mysle sobie, Aska pieknie, nastepnym razem
jak cie znajda to bedziesz juz wysuszonym szkielecikiem wiszacym smetnie
na jakims aloesie! nie chce wisiec na aloesie wiec mobilizuje nadwerezona
ukropem inteligencje i znajduje sciezke.
Slonce jest juz calkiem w pionie, cykady robia nieprawdopodobny halas a
nam konczy sie woda. ostatnie 2 godziny ciagniemy sie z jezykami ponizej
pasa, dyszac jak starzy astmatycy i przeklinajac nasz blad w
obliczeniach.
Ariel pierwszy dochodzi do glownej kwatery parku bo ja...zobaczylam malpy
i
zapomnialam ze chce mi sie pic. Nie, bynajmniej nie majacze:) powaznie
otaczaja mnie malpy! sa slodkie, niektore maja male. przygladaja mi sie z
zaciekawieniem, podchodza blisko i siadaja. wyciagam z plecaka aparat i
siadam wsrod nich. nie przewiduje jednej rzeczy: ze sa sprytne i szybkie.
i maja ochote na moje pyszne ciasteczka! jedna robi wielkiego susa i w
mgnieniu oka zabiera mi je z otwartego plecaka i umyka w krzaki. z daleka
musze sie przygladac jak sobie zolza otwiera pudelko i wpierdziela moje
zapasy. Wraca Ariel z butelka wody dla mnie, przyzwyczail sie juz chyba
ze
mnie ciagle cos zatrzymuje i trzeba po mnie wracac;)nie moze sie nadziwic
ze jestem takim latwym lupem, madrala jeden. ciekawa jestem ile jemu
ciastek malpy juz ukradly podczas jego trwajacej juz ponad rok podrozy!
Wracamy do kwatery, wlewamy litry zimnych napojow i rzucamy sie na
kanapki. i uwaga! tu nastapi kolejne moje zalosne wyznanie, po wyznaniu o
tragarzu na Mt Kinabalu! Dziubinska nie uczy sie na wlasnych bledach!
zajela sie kanapkami i zostawila plecak otwarty na stole. temu kto
zgadnie
co stalo sie z ostatnia paczka ciastek stawiam flaszke wina ryzowego!;))
Lodz zabiera nas do swiata. Plyniemy a nad nami gestnieja czarne chmury,
woda robi sie prawie mleczno-niebieska, fale rosna. bedzie piekna burza!
siadam na dziobie, wysoko i oddaje sie we wladanie goracego silnego
wiatru
i pierwszych kropli deszczu. uczucie warte zapamietania.
W Bako Bazaar przylepia sie do mnie gadajacy kot, lasi sie do moich nog i
zali strasznie jaki jest biedny. Znacie mnie, malo brakowalo a bym go
zabrala. czy na granicy placi sie clo za znaleznego kota?? na
przeszkodzie
staje Ariel, ktory wlasnie zlapal nam stopa. nie pamietam drogi do
Kuching,
zasnelam pomiedzy "dzien" a "dobry".
Wysiadamy i kupujemy sobie kiscie bananow, winogron i soczystego
arbuzika.
zrobimy sobie owocowa uczte, musze sie najesc na zapas, w londynie takich
nie ma...:(
Wieczorem nasze ostatnie rozmowy. Jutro bardzo wczesnym rankiem rozpoczne
swoj ostatni etap podrozy, tym razem na zachod, do cywilizacji, z ktorej
ucieklam. siedzimy jeszcze chwile razem, zgrywamy sobie wspolne zdjecia,
zartujemy, sciskamy i wymieniamy adresami. choc to raczej bardziej gest niz
rzeczywistosc. bo w rzeczywistosci pewnie sie juz nigdy nie zobaczymy. ta
podroz, ludzie na mojej drodze wiele mnie nauczyly. jedna z tych nauk mowi
o nieustannym plynieciu. takie sa podroze. jak dyfuzja czasteczek zlozonych
z ludzi, miejsc i wydarzen. zderzaja sie ze soba tylko raz i na chwile.
konstelacje zderzen nigdy sie nie powtorza. i to jest tak piekne i
magiczne, ze nawet nie jest smutne. powoli zaczynam to rozumiec. I byc moze
to jest ta najwazniejsza podroznicza lekcja, jaka zapamietam z odleglej
Azji...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
BezDrogowskazu
Joanna Dziubińska
zwiedziła 6% świata (12 państw)
Zasoby: 53 wpisy53 141 komentarzy141 427 zdjęć427 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.11.2008 - 14.02.2009
 
 
15.01.2007 - 29.01.2007
 
 
24.03.2006 - 17.04.2006