Moja podroż nie mogla zakończyć sie zwyczajnie, ja tak przecież nie potrafię!
Tak po prostu wsiąść w autobus na lotnisko, dać się grzecznie zawieźć i na
czas wsiąść do samolotu? nie, po co? Przecież można trudniej!:)
Wstałam o 5 rano, szybkie pakowanie, pogawędka na korytarzu z Anne, ktora
nie mogla spac bo ja cos pogryzlo (co tym razem??) i skomplikowane
budzenie Ariela. Co za gosc! najpierw kaze sie budzic zeby sie ze mna
pozegnac a potem na wszelkie proby przywrocenia go do stanu przytomnosci
reaguje mamrotaniem w blizej nieznanym mi jezyku! Smiem twierdzic ze nie
byl to zaden konkretny jezyk, facet mowi po angielsku, hiszpansku,
chinsku i hebrajsku- przypuszczam ze budzony o 5 rano zaczyna gadac mieszanka ich
wszystkich;) zupelnie jak ja- zawsze rano gadam po polsku, jedyna czesc
dnia kiedy moge i nikt nie ma pretensji ze nie rozumie:)
W koncu udaje mi sie go dobudzic, odprowadza mnie na dol do wyjscia
i...okazuje sie ze przyjdzie mi wracac do Europy boso! wlasciciele
hostelu
zamykaja przedpokoj na noc, a przedpokoj ma to do siebie ze znajduja sie
w nim wszystkie buty! w Malezji bowiem zwyczajowo do wszystkich
pomieszczen wchodzi sie boso i obuwie trzyma sie poza nimi. pieknie, boso ale w
ostrogach! czy raczej powinnam powiedziec: boso ale z plecakiem! o nie,
mysle sobie, nie zostawie wam moich kochanych zielonych czlapakow, tyle
ze mna przeszly! gnam do gory i lapie za jakas miotle. Szympans Sultan,
ktory pierwszy wpadl na ten pomysl i uzywszy jakiegos kija do zdobycia banana
wykazal sie zdolnoscia uczenia niech bedzie blogoslawiony! jak i zajecia
z psychologii poznawczej na roku 2 (bo to byl 2, prawda?)
Zadowolona z siebie wyruszam na dworzec autobusowy. Po drodze po raz
ostatni wdycham zapachy Borneo, a jest co! Juz 6 rano, ludzie powoli
rozkladaja swoje stragany, a na nich swieze ryby z nocnego polowy,
warzywa, tony kolorowych owocow, przyprawy...Usmiechaja sie do mnie,
pozdrawiaja, zagaduja. Sprzedawcow mam rzecz jasna na mysli, nie
przyprawy:) I tak odprowadzana okrzykami i usmiechami docieram do
autobusow. autobusy okazuja sie jechac we wszelkich mozliwych kierunkach
poza jednym: lotniskiem. A ludzie, ktorych spotyka sie na ulicy o 6 rano
rzcej nie wladaja angielskim...jeden wskazuje mi lewa strone, drugi
prawa,
a trzeci twierdzi ze na lotnisko nie jedzie w ogole nic. wtedy czwarty
proponuje taksowke. fantastyczna kooperacja panowie!
Cudnie,mysle sobie, za 1,5 godziny samolot a ja tkwie w czeskim filmie! i
wtedy w oddali zamajacza mi posterunek policji. No gdzie jak gdzie, ale
tam to musza mowic po angielsku! laduje sie gosciom do srodka, zwalam
swoje ciezkie plecaki i mowie ze nie wyjde dopoki mi niepowiedza jak mam
sie dostac na lotnisko. oczywiscie, odpowiedz jest zwyczajowa i typowa
dla
malezyjczykow widzacych bialego turyste z desperacja na twarzy. "best if
you take a taxi..."
O nie, tego juz za wiele. mam dosc! czy ja wygladam jak chodzace 1000
dolarow?? nie, wygladam jak chodzace 3 ringity ktore zostaly mi w
kieszeni
akurat na autobus. wszystkie pieniadze zostawilam w ich pieknym kraju i
tak
wlasnie im oswiadczam: "no more taxi, no more money, no more patience! I
NEED A BUS!!!!!" Dziala. sluchajcie, dziala! policjant szeroko sie
usmiecha, lapie za sluchawke i goraczkowo komus peroruje o turystce,
ktora
szybko musi na lotnisko. tyle zrozumialam:) I nagle na zewnatrz zjawia
sie
piekny samochod patrolowy z zawartoscia przystojnych panow policjanow w
srodku, chetnych posluzyc mi za bezplatny autobus na lotnisko. i jeszcze
pytaja: a pani to bardzo sie spieszy? bo jak bardzo to my pojedziemy
szybko, moge dla pani nawet przepisy zlamac!:)) super, przynajmniej nas
policja nie zlapie;)
Zajezdzamy z piskiem opon na lotnisko i wysiadajac z policyjnego wozu z
dwoma plecakami na sobie, na jednym z ktorych intensywnie dyndaja mi
suszace sie trepy- robie furore wsrod obecnych. Bardzo mi sie podoba!:)
Bez przygod (coz to sie stalo?)dolatuje do Johor Bahru, na Polwyspie.
nabywam droga kupna dolary singapurskie w ilosci wzbudzajacej usmiech
politowania na twarzy pana z kantoru i wsiadam do autobusu do Singapuru.