Tak jak to bywa w mojej glowie decyzje podjete pod wplywem chwili bywaja tymi najlepszymi (niestety bywaja tez tymi najgorszymi, ale o tym kiedy indziej), tak bylo i tym razem.
Pomysl samotnego autostopu przez Iran i Pakistan w chwili obecnej nie wydal mi sie tym najlepszym (Krzysiu, masz z ta decyzja WIELE wspolnego!) i w poszukiwaniu nastepnego celu (w koncu mialo byc bez drogowskazu, nie?) moje oczy zwrocily sie ku Azji. Tej dalszej Azji...Tej, ktora mnie uwiodla 3 lata temu na Borneo i spac nie dawala do tej pory, przypominajac sie tym dziwnym lepkim goracem tropikalnego klimatu, zapachami, jakich w Europie sie nie doswiadczy i halasem, ktory zdaje sie usypiac, zamiast draznic...Azja Poludniowo-Wschodnia upomniala sie o mnie. W koncu.
Akin dokonal cudow logistycznych, Mustafa organizacyjno-translatorskich, co zaowocowalo biletem do Bangkoku za naprawde smiesznie niska cene, zwazywszy na fakt, iz na swieta i Nowy Rok wielu wpada na genialny pomysl udania sie do Tajlandii.
Bilet jest tani rowniez dlatego ze ma przystanek w...Bahrajnie. Kiedy okazuje sie ze mam tam spedzic 12 godzin w oczekiwaniu na samolot do Bangkoku ogarnia mnie chichot. Czuje ze mam spedzic 12 godzin mojego zycia w NIGDZIE! NIgdy nie slyszalam o kraju o tej nazwie, nie mam zielonego pojecia w jakiej czesci swiata sie znajduje, nie wiem w jakim mowia tam jezyku, kto go zamieszkuje i jaka jest jego waluta. Panie i Panowie, lece do Nibylandii i strasznie mi sie to podoba! Tak musial sie czuc Krzysio Kolumb kiedy odkrywal Ameryke!
Milczeniem dyskretnym pomine moje perypetie na lotnisku w Istambule z liniami GulfAir w roli glownej, ktore to zakonczyly sie (perypetie, nie linie) koniecznoscia zakupienia przeze mnie idiotycznie drogiego biletu powrotnego do Polski, z uwagi na brak mozliwosci uzyskania wizy na lotnisku w Bangkoku, w przypadku nie posiadania powyzszego. Rzadzie Polski, proponuje wziac przyklad z krajow sasiednich, bedacych jak mi sie zdaje rowniez czescia tej samej Unii Europejskiej, a jednak nie zmuszanych do wykupywania wiz wjazdowych do Tajlandii na okres do 30 dni. Nas kosztuje to 25 dolarow, kupe nerwow, dwa zdjecia i mozemy sie nacieszyc Tajlandia przez okres 15 dni. Potem musimy wize przedluzyc, co oczywiscie kosztuje kolejne 25 dolarow itd itp...
Bilet zakupilam bo uznalam to za opcje lepsza niz strzelanie do personelu GulfAir, wydrukowalam, pokazalam na lotnisku w Bangkoku celem uzyskania wizy, po czym zamierzam go serdecznie, ze tak powiem, anulowac. Bez dodatkowych oplat, mam nadzieje.
No wiec mialam dyskretnie pominac perypetie, ale mnie ponioslo :o) Emocje chyba jeszcze ciagle swieze...
Bahrajn okazal sie obrzydliwie bogatym, kapiacym zlotem i przepychem krajem, typowym dla Arabii Saudyjskiej (sprawdzilam na mapie gdzie jestem) i nie chcial mnie u siebie na za dlugo, bo kiedy tylko przeszlam przez ochrone (czy raczej serie drobiazgowych kontroli przez panow w turbanach) uprzejmie zaproponowal zebym nie spala na lotnisku tylko zechciala wsiasc w najblizszy samolot, odlatujacy za godzinke i udala sie w kierunku Tajlandii. Dwa razy mi nie trzeba bylo powtarzac, bylam glodna, wiedzialam ze w samolocie przynajmniej mnie porzadnie nakarmia, a i spanie w spiworze na karimacie wsrod tego przepychu wydawalo mi sie cokolwiek nie na miejscu, wiec uprzejmie podziekowalam i udalam sie w podroz w czasie, probujac dogonic nastepny dzien. Zlapalam go o 7:30 rano w Bangkoku...